Strona:PL Gould - Gwiazda przewodnia.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przez długą chwilę sędzia nie miał nic innego do roboty, jak tylko tulić w swych objęciach serdecznie rozpłakaną Marjorie.

· · · · · · · · · · · · · ·

Ciotka Debby pośpieszyła do kuchni dla przypilnowania wieczerzy, a sędzia Gray, zostawiwszy Rexa w ożywionej rozmowie z Marjorie, skorzystał ze sposobności, aby lepiej zaznajomić się z babcią, którą zachwycił obejściem swem, pełnem szlachetnej prostoty i uprzejmości. Puk i Pozy również oczarowani byli gościem, z którego kolan nie schodzili, bawiąc go dziecinnym swoim szczebiotem.
Marjorie nie mogła się oswoić z myślą, że ten nieznany ojciec, do którego przez lat tyle tęskniła całą siłą sierocego serca, był niedaleko niej... że go ujrzy wkrótce i na piersi jego wypłacze wszystkie łzy minionego bólu i obecnej radości... Zdawało jej się, że to wszystko jest tylko pięknym snem!... Och! jakże jej pilno było do tego drogiego ojca!
Ale sędzia Gray ułożył był pewien plan w swojej rozumnej i wszystko przewidującej głowie. Chciał, aby ojciec i córka, długo rozłączeni, spotkali się w staroświeckiej siedzibie „Craignest“, dokąd pan Percy Clive miał przewieźć brata. Projekt ten został gorąco poparty przez Rexa, któremu podobała się bardzo myśl przywrócenia ojca dziecku w tem samem miejscu, skąd wygnane było przez tak okrutną niesprawiedliwość.
— Zaufaj mi, moja droga — mówił sędzia do Marjorie, która błagała, aby ją puszczono zaraz do ojca. — Generał Clive nie przyszedł jeszcze do zdrowia i wszelkie silniejsze wzruszenia są mu stanowczo wzbronione.
— Czy jest chory? — zawołała przestraszona Marjorie. — Nie powiedzieliście mi o tem!
— O Marjorie! Waleczny twój ojciec otrzymał ciężką ranę i... jedną rękę swoją aż po ramię oddał ojczyźnie w ofierze.
Oczy jej zabłysły jak brylanty.
— Mój drogi, dzielny ojciec! — zawołała ze łzami wzruszenia. — Tem bardziej obie moje ręce będą mu teraz potrzebne.
— Więc, droga moja, będziesz cierpliwa, nieprawdaż? Wszak razem pojedziemy na północ?
— Mieliśmy tam wszyscy jechać pojutrze — rzekła zmartwiona Marjorie. — A czy pan myśli, że godzi mi się opuszczać tak zaraz dzieci, babcię i drogą ciotkę Debby? Może to będzie niesumiennie z mej strony?
— O cóż to idzie, Daisy, kochanie? — spytała ciotka Debby. — Nie nabijaj sobie głowy niepotrzebnym kłopotem; ileż to lat sama opiekowałam się temi dziećmi! Dam sobie radę,