Strona:PL Gould - Gwiazda przewodnia.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

siu? — że pomyślałem sobie, iż niepodobna, aby stary pan nie rozczulił się na widok swojej krwi i kości... Wszedłem więc śmiało, postawiłem światło, a pan, zdziwiony, spojrzał na wchodzącą za mną matkę z dzieckiem.
— Pani Jerzowa Clive — oznajmiłem.
Pan, jakby rażony piorunem, upadł na krzesło. Po chwili, zdławionym i zmienionym do niepoznania głosem rzekł:
— Nie znam nikogo tego nazwiska. Wyprowadź stąd tę oszustkę.
Ale pani nie ustąpiła, a na znak matki maleńka podbiegła do starszego pana i chciała wziąć go za rękę.
— Dziadziu, czy nie chcesz pocałować swojej Marjorie? — spytała dziecięcym szczebiotem.
Było to także imię matki waszej, paniczu, to też pan zawahał się chwilę, a choć odtrącił maleńką od siebie, tak że ledwie nie upadła, rzekł do mnie: — Wyjdź, Robercie, i zamknij drzwi za sobą.
Uczyniłem, jak mi kazano, ale z sieni słyszałem jeszcze grzmiący i gniewnie podniesiony głos pana, oraz błagalną i słodką cudzoziemską wymowę, kiedy niekiedy przerywaną cichem łkaniem. W jakie pół godziny potem pan silnie pocisnął sprężynę dzwonka, a gdy nadbiegłem, wydał mi się zmienionym i postarzałym do niepoznania.
— Wyprowadź tę kobietę i to dziecko — zawołał w uniesieniu — i nigdy nie wpuszczaj ich przez próg mego domu, rozumiesz?
— Bo też nigdy noga moja go już nie przekroczy! — zawołała pani rozżalona. — Nie zniżę się już teraz do żebrania litości od tego, który tak nieludzko obszedł się z własnym synem. Chodź, moje dziecko! — dodała, biorąc małą za rękę, i wyszła dumnie, nie oglądając się nawet za siebie temi wielkiemi, pałającemi oczami, z których ogień zdawał się tryskać iskrami. Ale zaledwie drzwi się za nią zamknęły, siły ją opuściły i upadła na krzesło. Była tak blada i wycieńczona, że przestraszyłem się i pobiegłem po lampeczkę wina. Gdy jednak biedna pani przyszła do siebie, nie chciała przełknąć ani jednej kropli.
— Zadławiłoby mnie... — rzekła ze smutnym uśmiechem, odsuwając kieliszek.
— Robiłem, co mogłem, paniczu. Błagałem ją, aby spoczęła w pokoju gospodyni i przeczekała aż zawieja minie, bo śnieżyca straszna srożyła się w polu; ale nie dała sobie o tem wspomnieć. Po chwili, nabrawszy trochę sił, podeszła ku drzwiom, ale zaledwie je uchyliła, taki tuman śniegu, gnany przez zimny wiatr