Strona:PL Gould - Gwiazda przewodnia.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Po chwili wróciła miss Debora z twarzą zadowoloną.
— Już obmyśliłam sposób zaradzenia temu wszystkiemu — rzekła, siadając. — Plan już gotowy, a mam nadzieję, że zyska twoją aprobatę, ciotko. Te dzieci doprowadzają mnie do ostatecznych granic niecierpliwości. Murzyni nie są dla nich właściwem towarzystwem, a ja nie mogę zajmować się niemi bezustannie... Biedny Puk, miał słuszność, mówiąc, że go nikt z nas nie potrzebuje. Zaczął on już dziesiąty rok, a Pozy skończyła sześć lat... wielki czas, aby się zaczęli czegoś uczyć. Gdybyśmy więc mogli znaleźć jaką przyzwoitą młodą nauczycielkę, sądzę, że byłoby to z wielką korzyścią dla nich... Dora wprawdzie mogłaby się niemi zająć, gdyby chciała, ale wiadoma rzecz, że ona jest do niczego...
— Dziękuję za kompliment — śmiejąc się, wtrąciła Dora.
— O! jesteś tu?... nie wiedziałam .. zresztą jest to szczera prawda, którą ci często powtarzam w żywe oczy... Ty nie masz ani cierpliwości, ani dość umiejętności, aby się zająć ich edukacją...
— Ciotka zanadto dla mnie łaskawa — odparła Dora obrażona.
— Mówię, jak jest... nie otrzymałaś dostatecznego wykształcenia, aby móc uczyć drugich — mówiła ciotka z niewzruszonym spokojem. — Te dzieci poprostu marnują się i wkońcu całkiem zdziczeją. Gdybyśmy tu mieli szkoły takie, jak w Massachusets, tobym je tam umieściła bez namysłu, ale jedyny dobry zakład wychowawczy w Run został zamknięty skutkiem wojny, czy też intryg tych secesjonistów...
— I dobrze się stało — złośliwie przerwała Dora. — Nie potrzebujemy tutaj nowych reform, znoszących niewolę.
— Doro Lyndon, nikt się nie pyta o twoje zdanie! — surowo zgromiła ją ciotka. — Jesteśmy wszyscy w tym domu wyznawcami Boga i sprzymierzeńcami Związku Stanów — dodała z uporem i stałością purytańskich swoich przodków, prostując dumnie głowę — i nie życzymy sobie wcale słuchać zdań odstępczych, któremi przejęłaś się podczas ostatniej bytności swojej w Richmond.
— Dziwię ci się, Doro! — poważnie odezwała się babka. — Jak śmiesz odzywać się w obronie podobnych zasad, gdy wiesz, żeśmy wszyscy równi w obliczu Boga i że potępiamy niewolę, jako grzech przeciwko obowiązującemu nas prawu miłości bliźniego. Zabraniam ci odzywać się w ten sposób w mojej obecności...