Strona:PL Gould - Gwiazda przewodnia.djvu/018

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I to ma być dla mnie! ta śliczna sukienka... I buciki w dodatku!... A to, co to jest?
— Perkal na dwie koszulki.
Marjorie usiadła na podłodze i, obejmując rączkami skarby swoje, rozpłakała się na dobre.
— Co tobie jest, dziecko? — spytała miss Banks, zabierając się do roboty.
— Ja... ja sama nie wiem... tylko nigdy w życiu jeszcze nie miałam równie pięknej sukienki; ja tak bardzo, bardzo kocham pana sędziego Graya!
Pani Merill czule pogłaskała ją po główce.
— No, przestań, maleńka. Chodź lepiej przymierzyć stanik.
Cały dzień następny pani Merill i miss Banks siedziały przy maszynie, szyjąc pilnie, a Margie przypatrywała im się z podziwieniem; wkońcu poprosiła, aby i jej dano co do roboty. Miss Banks rozśmiała się, dając jej skrawek materjału wraz z nawleczoną igłą i polecając, aby uszyła fartuszek dla kotka.
Gdy dziewczynka, śmiejąc się wesoło, wiązała takowy dokoła szyi swego faworyta, drzwi kuchni uchyliły się zwolna i wysoka, barczysta postać stanęła w progu. Nagle dłoń przybysza spoczęła na ramieniu dzieweczki i rozległ się uradowany głos Barneja:
— Margie, kochanie moje! co się to stało? Nigdy nie widziałem cię śmiejącą się tak swobodnie.
Margie podskoczyła do góry, ucałowała gorąco ogorzałą twarz swego przyjaciela, pogłaskała po dawnemu szorstkie jego włosy, a gdy mistress Merill wyszła do kuchni, aby przygotować podwieczorek, zaczęła z żywością i zapałem opowiadać jedynemu swemu powiernikowi o zmianie, jaka zaszła w jej losie.
— Chwała niechaj będzie Bogu Najwyższemu za to! — pobożnie odezwał się ucieszony Irlandczyk. — Szczęście wielkie spadło na ciebie, dziecko! Słyszałem ja, co to za zacności człowiek, ten sędzia Gray; ci nawet, których on karze, nie mają dość pochwał dla niego. Kiedy już muszę rozstać się z tobą, klejnociku ty mój, to cieszę się przynajmniej, że się w podobne dostajesz ręce. A nie zapomnisz twojego starego Barneja, aniołku?
— Nigdy, póki żyję! — gorąco zawołała dziewczynka, obejmując głowę jego w serdecznym uścisku.
— No, pamiętaj, kochanie. Przyjdę ja tam odwiedzić cię w mieście... i... i Bogu dziękuję, że nie dostałaś się pod opiekę Terencjusza Mac-Keona. Słyszę, że to strasznie nałogowy czło-