Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/719

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ale nikogo tak stale i mocno jak Obłomowa. Kto go raz poznał, nie może przestać go kochać. Czy tak? Odgadłem?
Olga milczała, schyliwszy głowę nad robotą. Andrzej zamyślił się.
— Czy jeszcze nie wszystko? Cóż jeszcze? Ach! — niby zbudzony dodał potem: „gołębią czułość“...
Olga zaśmiała się. Zręcznie odrzuciła szycie, podbiegła do Andrzeja, obiemi rękoma objęła go za szyję, spojrzała na niego swemi promiennemi oczyma i zamyśliła się, skłoniwszy głowę na ramię męża. Przypomniała sobie łagodną, zamyśloną twarz Obłomowa, jego spojrzenie pełne słodyczy, jego pokorę, potem jego bolesny, wstydliwy uśmiech, jakim przy pożegnaniu odpowiedział na jej wyrzuty... Tak jej to było boleśnie, tak go żal...
— Ty go nie opuścisz, nie porzucisz? — pytała, nie zdejmując rąk z szyi męża.
— Nigdy! Chyba jakaś przepaść niespodzianie otworzy się przed nami lub stanie ściana.
Olga pocałowała męża.
— Gdy będziemy w Petersburgu, weźmiesz mnie do niego?
Andrzej niezdecydowanie milczał.
— Tak? Tak? — nalegała żona, czekając odpowiedzi.
— Słuchaj Olgo — rzekł, starając się szyję swoją wyzwolić z jej objęć — przedtem trzeba...
— Nie, powiedz: tak, inaczej nie puszczę cię.
— Niech będzie tak — odpowiedział — ale tylko na pierwszą wizytę. Ja wiem co będzie z tobą, jeśli on...
— Nie mów więcej! Nie mów! — przerwała