Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/706

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

strój mija prędko, a potem znowu mi tak jasno, wesoło, dobrze jak teraz!
Olga przytulała się do niego pieszczotliwie, niby lękała się i wstydziła się tego co powiedziała.
Długo jeszcze wypytywał ją Sztolc, a Olga, jak chory lekarzowi, opowiadała objawy swojej tęsknoty, głuche wątpliwości, które ją męczyły, niepokój duszy, a wkońcu jak znikły te miraże — opowiadała wszystko co tylko mogła zauważyć i przypomnieć sobie.
Sztolc w milczeniu szedł aleją, z pochyloną na piersi głową, pogrążony w myślach, zatrwożony i niezapokojony niewyraźnemi, niejasnemi wyznaniami żony.
Olga patrzyła mu w oczy, ale nic odgadnąć nie mogła. Gdy po raz trzeci doszli do końca alei, nie pozwoliła mu wrócić, lecz wywiodła na jasność księżycową i pytająco patrzyła w oczy.
— Cóż ty? — pytała go draźniąco — śmiejesz się ze mnie — co? Bardzo to nie mądra rzecz taka nie wytłumaczona tęsknota — prawda?
Sztolc milczał.
— Cóż, nie odpowiadasz? — pytała niecierpliwie.
— Ty milczałaś długo, chociaż wiedziałaś dobrze, że ja oddawna widzę, co się z tobą dzieje, pozwól teraz mnie pomilczeć i pomyśleć. Zadałaś mi pytanie nie byle jakie.
— Tak, ty teraz zaczniesz myśleć, A ja będę się martwić tem, co ty sobie wymyślisz. Niepotrzebnie powiedziałam ci wszystko — dodała. — Mów cokolwiek...
— Cóż mam ci powiedzieć? — w zamyśleniu odpowiedział Andrzej. — Może to są objawy rozstroju