Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/412

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w kodeksie moralności — i nie byle jakie, niemałe! Wiele stopni prowadzi do niego: uścisk dłoni, wyznania, listy... Wszystko to już było. Jednakże — myślał dalej — prostując się i podnosząc głowę — zamiary moje były uczciwe, ja...
Nagle obłok znikł. Przed nim stanęła w całej jasności, jak w ubraniu świątecznem, Obłomówka, cała w blaskach promieni słonecznych, z zielonemi wzgórzami, ze srebrną wstęgą rzeki... On idzie z Olgą zamyślony, długą szeroką aleją, ręką dotyka jej talji, siedzą na tarasie, w pawiloniku...
Przed nią wszyscy ze czcią pochylają głowy — słowem, wszystko to, co on opowiadał Sztolcowi.
— Tak, tak, tak — myślał z pewnym lękiem — ależ od tego trzeba było zacząć! Owe trzykrotne „kocham“, gałązka bzu, wyznanie — wszystko to powinno być poręką szczęścia całego życia i nie powtórzyć się u czystej kobiety. A cóż ja jestem? Kto ja jestem? — uderzały go te pytania, jak młotem o głowę.
— Jestem tylko uwodzicielem, włóczę się za dziewczyną. Braknie tylko, ażebym, jak ten obrzydliwy stary celadon z załzawionemi oczyma i czerwonym nosem, wetknął w dziurkę od surduta skradziony dziewczynie kwiatek i szeptał na ucho przyjacielowi o swojem zwycięstwie, ażeby... ażeby... Ach, mój Boże! Dokąd ja zabrnąłem! Oto tu — przepaść. Olga nie unosi się wysoko, ponad nią, ona na dnie przepaści — zaco? zaco?
Siły go opuszczały. Płakał jak dziecko dlatego, że nagle zblakły tęczowe barwy jego życia, że Olga stanie się ofiarą. Miłość jego była zatem niczem innem, jak tylko zbrodnią, plamą na jego sumieniu.
Za chwilę wzburzony umysł się rozjaśnił, gdy