Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z wierchłowskiego płótna, trochę kupnych rzeczy, wziętych na życzenie ojca, piękny frak z cienkiego sukna, kilka cienkich koszul i trzewiki, zamówione w Moskwie, jeszcze na życzenie matki.
— No! — rzekł ojciec.
— No! — odpowiedział syn.
— Wszystko? — spytał ojciec.
— Wszystko — odpowiedział syn.
Spojrzeli na siebie, jak gdyby wzajemnie chcieli się przeniknąć.
Tymczasem koło domu zebrała się kupka ciekawych sąsiadów, patrzących z otwartemi gębami, jak rządca będzie wyprawiał syna w daleką podróż.
Ojciec z synem uścisnęli sobie ręce. Andrzej odjechał dobrym krokiem.
— A to szczeniak! Ani łzy nie uronił! — mówili sąsiedzi. — Oto dwa kruki siedzą na płocie i kraczą — nakraczą ci one na drogę — poczekaj!
— Co jemu kruki zrobią! On na Iwana Kupałę sam w lesie po krzakach się włóczy. Do nich nic się nie przyczepi. Naszemu bratu toby nie uszło!
— Ale i stary poganin, także dobry! — zauważyła jakaś matka — jak kocię wyrzucił go na ulicę. Nie pocałował nawet — nie przyzwyczajony.
— Poczekaj! Poczekaj, Andrzeju! — krzyknął ojciec.
Andrzej zatrzymał konia.
— A... przemówiło widać serce! — ktoś w tłumie odezwał się z pochwałą.
— No? — spytał Andrzej.
— Popręgi słabo przyciągnięte.
— Dojadę do Szamszenki, tam poprawię. Nie chcę tracić czasu... muszę jeszcze przyjechać przed zachodem słońca.