Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/756

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Lecz właśnie wszystkich tych przymiotów całość
O niego lękać się i drżyć mi każe:
I inne widzą jego doskonałość
I z nimby siebie chciały ujrzeć w parze!
Kto wie, z jakiemi myślami się noszą,
Jakie zasadzki, jakie stawią sieci!
Więc wdzięki jego są dla mnie rozkoszą.
Która zarazem wieczną troskę nieci,
Drżę, że rywalki mój sen szczęścia spłoszą,
Że mi go porwie ich siła!

Och, gdybym mogła mieć tyle ufności,
Ile miłości mam dla niego w duszy,
Byłabym wolna od srogich katuszy,
Które sprowadza zazdrość z sobą w gości.
Lecz mężczyzn plemię, w kochaniu niestale,
Za każdą nową idzie kusicielką,
Więc nie bez racji życie moje całe
Jest ciągle trwogą i męczarnią wielką,
Umieram w chwili, gdy oko zuchwałe
Któraś na niego zwróciła!

I błagam Boga, by od sióstr mej duszy
Oddalał wiecznie zdrody myśl złośliwą.
Skarbu mojego żadna z was nie ruszy,
Lecz gdyby która miną pieszczotliwą,
Pochlebnem słowem, lub choćby skinieniem
Ku sobie kiedy przywabić go chciała,
Przed gniewem moim niechaj drży zuchwała!
Stanę się zemsty trawiącym płomieniem.
Nie będę ciszy, ni spoczynku miała.
Aż zginie ta, co zdradziła.

Gdy Fiammetta pieśń swoją skończyła, Dioneo, stojący obok niej, rzekł z uśmiechem: