Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/537

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Proboszcz na te słowa w najwyższem uniesieniu zawołał:
— O, pani, jakiż dank mam ci złożyć? Jeśli mam prawdę powiedzieć, dziwiło mnie to niepomału, żeś się tak długo opierała — nigdy mi się to bowiem w stosunku do innych białogłów nie zdarzyło. Dotychczas twierdziłem zawsze, że gdyby kobiety ze srebra były, nie zdałyby się na monetę, bowiem żadna z nich młotaby nie wytrzymała. Aliści dajmy temu pokój — a natomiast zechciej mi powiedzieć, kiedy, gdzie i jak zejśćbyśmy się z sobą mogli?
— Mój ojcze — odrzekła na to dama — mogę wam odpowiedzieć, że wtedy, gdy się wam to podobać będzie, nie mam bowiem męża, któremubym z czasu mego rachunek zdawać musiała — ale gdzie? Tego wymyśleć nie potrafię.
— Jakto? — zawołał proboszcz — a w twoim domu?
— Wiecie wszak, ojcze, — odparła dama — że mam dwóch młodych braci, którzy często w dzień i w nocy z towarzyszami swymi w domu moim przesiadują. Ponieważ miejsca w nim niewiele, łatwoby więc nas przydybać mogli, chyba, żebyśmy się jak niemi zachowywali i zgodzili się przez cały czas w ciemnościach pozostawać. W tym tylko razie komnata moja mogłaby istotnie za schron nam posłużyć; bracia moi nigdy do niej nie zachodzą; jednakoż ich komnata jest tak blisko mojej, że najcichszy szept słychaćby u nich było.
— Ha! — odrzekł proboszcz — nie chcę chwili mego szczęścia odkładać, zachowamy się tedy, jak potrzeba i zejdziemy się tymczasem u was. W przyszłości pomyślę o wynalezieniu stosowniejszego miejsca.
— Zgoda, — rzekła dama — ale jeszcze jedno słówko. Błagam was, aby to wszystko w najgłębszej tajności pozostało.
— Nie obawiajcie się niczego, pani — odparł proboszcz. — Postarajcie się tylko, abyśmy już dziś wieczór spotkać się mogli.
— Chętnie — rzekła dama, poczem wskazała mu, jak ma się do jej komnaty przedostać, i, pożegnawszy go, do domu powróciła.
Wdowa trzymała u siebie służkę, dziewczynę, nietylko już leciwą, ale i najszpetniejszą pod słońcem. Twarz jej, wierę, wielce szpetna była, nos szeroko rozpłaszczony, gęba krzywa, wargi grube, zęby wielkie i nierówne. Oczy miała kaprawe, a cerę tak zieloną i żółtą, jak gdyby lato nie w Fiesole, ale w Sinigaglii spędziła. Krom tego, dzieweczka ta chromała i prawą nogę miała krótszą od lewej. Na imię jej było Ciuta, aliści dla jej szpetności nazywano ją grubo Ciutazzą. Przy tej całej brzydocie na sprycie jej jednak nie zbywało.