Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/472

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przeciwnie — postępowaniem swojem dni, radosne dla innych, najsmutniejszemi i najcięższemi dla żon swoich czynią. Pilnują je wówczas sto razy więcej i pod surowszym trzymają je dozorem. Jak okropną i dręczącą jest to rzeczą, osądzić mogą tylko białogłowy, które tego doświadczają. Raz więc jeszcze oświadczam, że każdy figiel, wyrządzony zazdrośnikowi, nietylko zganionym być nie może, ale nawet na pochwałę zasługuje.
Żył niegdyś w Rimini bogaty kupiec, który posiadał wielkie dobra. Był on okrutnie zazdrosny o swoją żonę, nie mając jednak ku temu żadnego powodu. Miłując ją wielce, znajdując ją piękną i widząc, że wszelkich sił dokłada, aby mu się podobać, do tej myśli przychodził, że i innych będzie się starała w sobie rozkochać. Tylko głupi człek mógł równy powód do zazdrości znaleźć. Strzegł jej i pilnował ściślej, niźli dozorcy więzienni skazanych na śmierć. Mniejsza już o to, że na żadną zabawę, wesele, a nawet do kościoła wyjść jej nie pozwalał — aliści zabronił jej nawet pod jakimkolwiek pozorem przez próg domu przestępować, a nawet przez okno na ulicę wyglądać. Biedna kobieta wiodła smutne życie, które tem nieznośniejsze dla niej było, im niewinniejszą się czuła. Wreszcie, doprowadzona do ostateczności, postanowiła pociechę sobie znaleźć i, jeśli już cierpieć, to cierpieć przynajmniej nie bez winy. Wprawdzie nie wolno jej było wyglądać przez okno, dlatego też żadnemu przechodniowi pokazać nie mogła, że nie pogardziłaby jego miłością. Inna za to sposobność wkrótce jej się nadarzyła, bowiem w sąsiednim domu mieszkał urodziwy bardzo młodzieniec. Białogłowa nasza poczęła rozmyślać, jakimby tu sposobem w murze, dzielącym oba domy, otwór uczynić i porozumieć się z owym młodzieńcem. Nie wątpiła bowiem, że później znajdzie już sposób, aby się z sąsiadem widywać i dzięki temu posępny żywot swój nieco rozweselić. Przez długi czas szukała daremnie choćby najmniejszej szparki w murze, wreszcie jednak usiłowania jej pomyślny skutek uwieńczył: odkryła bowiem w nieznacznem miejscu małą szczelinkę. Spojrzała przez nią i tyle tylko dostrzegła, że jakaś komnata po drugiej stronie się znajduje.
— Ach, gdyby to była komnata Filipa (tak się nazywał ów młody sąsiad) — rzekła sama do siebie — rzecz byłaby napół dokonana! — Trzeba się było jednak przekonać. Pomogła jej w tem służka, która, współczuciem powodowana, wyszła na zwiady i wróciła z oznajmieniem, że istotnie w tej komnacie pewien młodzieniec sam jeden sypia. Białogłowa, dowiedziawszy się o tem, jęła podczas nieobecności męża rzucać piaskiem i kamykami przez ową szczelinę dopóty, póki nie zwróciła uwagi młodzieńca na te osobliwe szmery.