Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/418

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

na rożnie, najpieszczotliwszemi słowy jęła prosić kucharza, ażeby kęs potrawy dla niej odciął.
Chichibio odrzekł, śpiewając:
— Nic z tego, piękna Brunetto, nic z tego, wierzaj mi!
Czem dziewczynę tak rozgniewał, że, cała drżąca, zawołała:
— Ha! Jeśli tak, to przysięgam ci, że, jak Bóg na niebie, i ty nigdy, niczego ode mnie nie dostaniesz.
Wówczas Chichibio po krótkim sporze odciął żórawiowi jedną nogę i obdarzył nią swoją kochankę.
Gdy godzina wieczerzy nadeszła, Chichibio postawił przed panem Currado i gośćmi owego żórawia o jednej nodze. Wówczas gospodarz, pełen gniewu, rozkazał przywołać kucharza i zapytał go, co się z drugą nogą stało. Chichibio, który, jako Wenecjanin, w łgarstwie celował, odrzekł natychmiast:
— Panie, żórawie mają tylko jedno udo i jedną nogę.
Na to pan Currado, srodze rozgniewany, zawołał:
— Jakto, do kroćset, chcesz wmówić we mnie takie głupstwo? Zali to pierwszy żóraw, którego w życiu widzę?
Ale Chichibio, niezmieszany, rzekł:
— Jest tak, jak powiadam, a jeśli chcecie, panie, to na żywych żórawiach dowodnie wam to pokażę.
Currado przez wzgląd na przytomnych pohamował się i rzekł:
— Jeśli obiecujesz pokazać mi to, czegom nigdy sam nie widział, ani nie słyszał o tem od innych, jutro obietnicy dotrzymać musisz. Jeżeli jednak nie zdołasz tego uczynić, to przysięgam na ciało Chrystusa, że dam ci taką naukę, iż przez całe życie swoje z trwogą o mnie wspominać będziesz.
Na tem skończyła się tego wieczora ich rozmowa. Nazajutrz o świcie pan Currado, któremu gniew w nocy spać nie pozwolił, podniósł się z łoża, kazał wsiąść kucharzowi na koń, a potem wspólnie z nim wyjechał, kierując się ku bagnom, położonym przy rzece, nad brzegiem której o wczesnym ranku najczęściej żórawie się trafiały. Po drodze zasię rzekł do Chichibia:
— Obaczymy teraz, kto wczoraj skłamał — ja czy ty.
Chichibio, widząc, że gniew jego pana nie sfolgował i że trzeba dowieść prawdy słów swoich, co rzeczą niemożliwą mu się zdawało, jechał w największym strachu za panem Currado. Gdyby mógł, byłby chętnie umknął, gdzie pieprz rośnie. Nie mając jednak tej możności, spoglądał raz