Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

łości poddaję, niźli bogata dama, na próżnowaniu czas swój trawiąca i zwyczajna posiadać wszystko, czego zapragnie. Dlatego też mniemam, że dostatki i swoboda w znacznej mierze usprawiedliwiają kobietę, która zbytkiem otoczona, głosowi miłości ulega. Jeśli zaś wybierze nadto za przedmiot swego uczucia rozumnego i dzielnego kochanka, wydaje mi się nietylko godną pobłażania, ale i całkiem usprawiedliwioną. Zdawa mi się, że we mnie oba te warunki się łączą, a przytem do miłości przynaglają mnie jeszcze i inne przyczyny, jak moja młodość i nieobecność męża. Niechajże to wszystko w oczach waszych będzie wytłumaczeniem mojej gorącej miłości i niechaj was przekona, tak jak każdego rozumnego człeka przekonać winno. Gdy się tak stanie, proszę, abyście mi nie odmawiali pomocy swojej i rady. Powiem wam jeszcze, że w czasie nieobecności męża, chuciom moim cielesnym ani sile miłości stosownego nie mogę dać odporu.
Jakże zresztą mogę przeciwiać się temu, czego zwalczyć nie jest w stanie nietylko słaba białogłowa, ale i każdy z silnych mężów, których codzień miłość zwycięża i hołduje. Pędząc życie swoje wśród dostatków i próżnowania, jako to sami widzicie, ulec namiętności musiałam. Wiem sama najlepiej, że to rzecz sromotna, aliści, jeśli wszystko w tajności pozostanie, zaledwie mój postępek za nieobyczajny poczytać będzie można. Kupido był dla mnie tak łaskawy, że nietylko mi rozumu nie odjął przy wyborze kochanka, ale jeszcze wskazał na was jako na człeka mojej miłości godnego. Mniemam, że się nie mylę, poczytując was za najurodziwszego, najdworniejszego i najmądrzejszego rycerza, jakiego w naszem królestwie spotkać można. Ja żywię bez męża, wy bez żony ostaliście! Błagam was tedy, w imię afektu mego do was, ulitujcie się nad młodością moją, która zaiste z waszej przyczyny, jak lód od ognia topnieje.
Gdy słowa te wyrzekła, łzy rzuciły się do jej oczu z taką siłą, że już nic powiedzieć nie mogła, chocia i chciała jeszcze wiele zaklęć i próśb do grabi obrócić. Skłoniła jeno głowę, jakby zbytkiem uczuć zwyciężona i płacząc osunęła się na piersi Gualtieri. Grabia, jako rycerz prawy, surowemi słowy zgromił tę jej namiętność bezrozumną, a widząc, że dama chce mu się rzucić na szyję, odepchnął ją i rzekł, iż prędzej da się poćwiartować lub kołem połamać, niż sobie albo komukolwiek na taką zakałę czci swego pana pozwoli.
Księżniczka, usłyszawszy to, zapomniała w jednej chwili o swojej miłości i w porywie pierwszego gniewu zawołała:
— Mniemasz, że pozwolę z podobną wzgardą moje pragnienia odtrącać?