Strona:PL Gaskell - Szara dama.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Po namyśle przyszła rozwaga. Wzbudziłybyśmy stanowczo podejrzenie, uciekając, nie zapłaciwszy nawet rachunku; a żeśmy musiały iść piechotą, łatwo nas było dogonić. Usiadłyśmy tedy na krawędzi łóżka szepcąc i przyciskając się do siebie z przerażenia; a tam na dole bawiono się ochoczo i wybuchy śmiechu dochodziły naszych uszu. Wkońcu towarzystwo się rozeszło, widziałyśmy przez okno światła, przesuwające się po schodach, i wszyscy udali się na spoczynek do swoich pokoi.
Wsunęłyśmy się do łóżka, tuląc się do siebie i nasłuchując, czy nie usłyszymy jakiego szmeru, zwiastującego nam chwilę śmierci; czułyśmy bowiem, że on był na naszym tropie. W głębokiej ciszy nocy nad samem ranem dosłyszałyśmy ciche tajemnicze kroki, skradające się przez podwórze. Klucz przekręcono i ktoś wsunął się do stajni, można powiedzieć, żeśmy to raczej odczuły, niż usłyszały. Koń poruszył się, uderzył kopytem o podłogę, poczem zarżał poznawszy swego pana. Ten cmoknął nań zcicha, odwiązał i wyprowadził wierzchowca na podwórze. Amanda skoczyła jak kot ku oknu, wyjrzała, lecz nie wyrzekła słowa; usłyszałyśmy, jak otwierano ostrożnie bramę, potem chwila ciszy, podczas której jeździec dosiadł konia, i uszu naszych doszedł oddalający się tętent.
Dopiero gdy odgłos ten ustał w oddaleniu, Amanda wróciła do mnie, mówiąc:
— Tak, to był on, ale już odjechał.
Wtedy drżące jeszcze z przerażenia, położyłyśmy się napowrót do łóżka i spałyśmy aż do późnej godziny. Zbudził nas dopiero odgłos przyśpieszonych kroków i pomieszanych głosów; zdawało się, że wszyscy są zaniepokojeni jakiemś zdarzeniem.