Strona:PL Gaskell - Szara dama.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mienie, usiadłyśmy na nich schowane całkiem pod ochroną mostu. Amanda, usiadłszy nieco wyżej ode mnie, położyła moją głowę na swoich kolanach, poczem nakarmiła mnie, i sama się posiliła. Rozłożyła też swój obszerny szary płaszcz, przykrywając nas obie tak, żeby żadna jaśniejsza plama nie zdradziła naszej obecności. Siedziałyśmy w napół leżącej pozie, drżąc od zimna, rade, że przynajmniej możemy trochę wypocząć; czując przytem, że najbezpieczniej dla nas siedzieć tak bez ruchu. Do naszej kryjówki pod sklepieniem mostu nie dochodził nigdy promyk słońca, dlatego panował tam taki chłód i wilgoć, iż obawiałam się rozchorować zanim będziemy mogły stamtąd się ruszyć. W dodatku ponieważ deszcz padał, potok zasilany strumykami, sączącemi się z góry, wzbierał i zalewał kamienie.
Z chorobliwej drzemki, w którą wciąż zapadałam, budził mnie od czasu do czasu tętent koni, to ciągnących ciężary, to galopujących, przyczem wołania ludzkie zagłuszały szum wody. Nareszcie ściemniło się; musiałyśmy brnąć przez potok, którego wody dochodziły nam prawie do kolan. Nawet Amanda zaczynała tracić odwagę.
— Musimy na noc znaleźć jakie schronienie — rzekła, deszcz bowiem padał bez litości.
Nic jej na to nie odpowiedziałam, zdawało mi się, że jesteśmy na śmierć skazane, szło mi tylko o to, żeby jej nie towarzyszyło przerażające okrucieństwo ludzkie. Po chwili namysłu zaprowadziła mnie do młyna. Tak dobrze znane terkotanie koła, zapach i widok mąki pokrywającej naokoło wszystko, tak mi żywo przypomniały dawne czasy, że mi się przez chwilę wydawało, iż budzę się ze snu przykrego i że jestem w domu nad Neckarą. Aman-