Strona:PL Gaskell - Szara dama.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przechodziłam myślą wszystkie troski, ukryte za tem pozornie tak świetnem stanowiskiem; zdawałam sobie doskonale sprawę, że nikt tu o mnie nie dbał prócz mego męża i Amandy. Jako cudzoziemka i parwenjuszka, nie byłam lubiana przez tych nielicznych sąsiadów, którzy nas odwiedzali; co zaś do służby, to żeńska była śmiała aż do zuchwalstwa, udająca względem mnie uszanowanie, pod którem aż nadto przebijały kpiny; męska zaś wyglądała tak dziko, że nawet nie wahała się hardo przemawiać do pana de Tourelle; ale też i on trzymał ich ostro i karał niekiedy z wielkiem okrucieństwem. Starałam się wmówić w siebie, że mąż mój naprawdę mnie kochał, choć były to coprawda tylko dorywcze napady egoistycznej miłości, i czułam, że nie byłby poświęcił najmniejszego swego kaprysu dla zastosowania się do mojego życzenia. Znałam już dobrze niezłomność woli tych wąskich delikatnych ust i złowrogi blask stalowych oczu. Wystarczało, ażebym kogo polubiła, ażeby on go znienawidził. Tak dumając i biadając nad swoim losem, w ów ponury wieczór październikowy, starałam się zwrócić myśli na ten nowy węzeł, który miał być łącznikiem pomiędzy mną i mężem, wyrzucałam sobie moją niewdzięczność, przyczem łzy puściły mi się z oczu. Amanda starała się rozerwać mnie opowiadaniem o Paryżu, o strojach i różnych drobnostkach, a choć jej słowa tchnęły pustotą, widziałam, jak poważnie, przenikliwie i troskliwie we mnie się wpatrywała. Wreszcie dorzuciła drew na kominek i zapuściła jedwabne kotary na odsłonięte dotąd okna, któremi zaglądał księżyc, przypominając mi dom rodzinny i zwiększając tęsknotę. Obchodziła się ze mną jak niańka z dzieckiem.