Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niom. Jego bladą zieleń ujmą nakoniec chwiejne, czerwone ogniki i rozczerwieni się, napuchnie i drżeć pocznie, jak gdyby był żywy, oddychał i szalał.
Potem rozpłonie cały, jak my niegdyś, i stopniowo czernieć pocznie, aż stanie się, jak kir...
Nie będzie już podobny do nas, bo my nie zdążyliśmy się spalić na popiół w ogniu naszych uniesień, my rozeszliśmy się — płonąc.
I cóż stąd? Nie byłoby powodu do pisania listu, zwłaszcza po tem, co ja uczyniłam, i po tylu minionych dniach... suchych i okrutnych dniach, w których wszystko utonęło, i w których wszystko pragnęłoby się utopić, a w których ja, a zapewne i ty odpędzałeś wspomnienia.
Myśleliśmy o sobie, jak o tych, co już nie żyją, bo istotnie przestaliśmy żyć dla siebie.
Byłam pewna, że już zostało we mnie tylko echo czegoś bardzo dalekiego.
I oto stało się coś, co z takim trudem wznoszony gmach, misternie wiązany chęcią niepamięci, wytrąciło z równowagi.
Czyżbym nigdy nie wybudowała trwałego gmachu? czyż wciąż będzie on z byle-