Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i płynąć równym szlakiem przeciętnej, tysiącznej, tak zwanej uczciwości ludzi dobrych, którzy dopuszczają się bezświadomych okrucieństw przeciw sobie i innym, którzy popełniają wielkie zbrodnie przeciw naturalnym prawom życia.
Łudziła się, że go urobi, że pójdzie on za nią i wzniesie się do swobody i stanie się zeń wolny człowiek.
Zresztą, że to nie nastąpi, przekonała się już przed tem, teraz tylko zawód ten przyszedł do niej ponownie i dławił, zupełnie, jak łzy, których właściwie niema, ale które wzbierają i duszą za gardło.
Chciała odeń odejść pełna uroku jego ust, z uczuciem czegoś pięknego, a on tę ostatnią chwilę tak oszpecił, tak obrzydził, zupełnie sam siebie spoliczkował.
A przecież on, on jeden mógł być tym, którego wciąż napróżno szukała... ową harfą złotą, na której mogłaby wygrać „pieśń nad pieśniami“ i iść w nieśmiertelność.
I sam się obniżył, sam się zbezcześcił, nie umiejąc wyzwolić z tej szarzyzny tłumów.
Milczenie długie, milczenie martwe objęło ich.
Wiąz bladych irysów wychylała się