Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mniejszym nawet ruchem i patrzyła dalej z szyderskim uśmiechem.
— Chciałabym — wyrzekła dobrodusznie — abyśmy się widywali.
Podniósł na nią wylękłe spojrzenie.
— Jak przyjaciele... — dodała — wszak teraz możemy już być przyjaciółmi.
— Nie... nie... ja nie mogę — zawołał.
Opuścił głowę i zgnębiony patrzył na koniuszek lakierowanego bucika Lilith, który się wysuwał z pod lekkiej czarnej falbany u sukni.
— Wszystko tak mam w pamięci... — wyrzekł ciszej — może kiedyś... ale nie teraz... a narzeczona moja... — nie dokończył.
Lilith rozśmiała się głośno, bez ceremonji.
— Więc ani kochankiem, ani przyjacielem — mówiła wśród śmiechu, rozbawiona.
— Ach, gdybym mógł to wszystko cofnąć, co się stało, przeklinam moment mego wyjazdu tam, gdzie spotkaliśmy się.
— Ależ to melodramatycznie, pocóż tak? — rzuciła z niechęcią.
— Wiem, wydaję się śmiesznym, ale przedtem było mi dobrze, a potem ten