Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wpatrzyła się z politowaniem w jego rozdrażnioną twarz.
— Nie potrafię żyć chwilą — wyszeptał zdławionym głosem — dopóki byłem z tobą, nie myślałem o tem, nie wiedziałem, co robię, coś w mózgu zamknęło się na ten czas, ale teraz czuję swój haniebny, zdradziecki czyn. Lila, wyjedź!
Z początku starała się mu tłómaczyć, sądząc, że jest to chwilowe podrażnienie, które przejdzie, potem jednak zaprzestała, widząc, że się to na nic nie przyda, zrazu patrzyła nań z podziwem, potem z irytacją, aż wszystko to spłynęło w osłupienie.
Dochodziła do wniosku, że nie przekona go, bowiem pojęcie przestępstwa zbyt silnie owładło jego duszą; widziała już teraz jasno, że on nigdy nie potrafi wznieść się po nad to pojęcie, że z przyczyny tej stał się istotnie nieszczęśliwym i cierpiał.
— Czy ty rozumiesz, co chcesz uczynić? — spytała go nagle głośno i szorstko.
Jej zazwyczaj połyskliwe, wabne oczy stały się tak ostre, że poprostu okaleczały Adama.
Stał przed nią z opuszczoną głową, nie podnosząc oczu, jak skazaniec, który sam się wydał na stracenie, a tak przeko-