Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/099

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czerpanym i znużonym zachowaniem się jej, nie spuszczał jej mimo to z oczu, ona jednak pomijała go, odnosząc się doń, jakby go przy niej nie było.
Niespodziewanie, żegnając letników, ożywiła się, zaczęła żartować i śmiać się, dla wszystkich znalazła uprzejme słowo, prócz niego.
Następnie pochyliła się nad dużym, czarnym psem i głaszcząc go, mówiła:
— Żegnam i ciebie, podobałeś mi się, bo lubię brunetów.
Pies patrzył jej w oczy, jakgdyby rozumiejąc, przytem starał się ją polizać po twarzy, co mu się jednak nie udało.
Wyszła, Adam za nią. Było jeszcze wcześnie, postanowił jednak pójść do siebie, bo działo się z nim coś, czego nie umiał określić.
Szli po schodach, ona na przedzie, on za nią i nie przemówili do siebie ani słowa.
Przed drzwiami swego pokoju zatrzymała się. Marjan jeszcze został na dole, byli więc sami.
Chwilę patrzyli sobie prosto w oczy, jakby wyczekując wzajem czegoś... co koniecznie wydzierało się z głębi ich jestestw.