Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/078

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wiem — odparł, zadarł ostro zębami płatek róży i dmuchnął nim gwałtownie w powietrze.
— Czy pan nie będzie żałował? czy mu nie będzie za mną smutno?
— A pani?... — zapytał — i cóż — odpowiedział natychmiast sam sobie ironicznie — sezonowa znajomość kończy się zawsze wraz z latem i rozjechaniem w różne strony.
— Ale, czy pan pewien, że się skończy — spytała.
Podeszła ku niemu bliziuteńko, dotykała się go.
— Panie Ada — szepnęła — czy pan nic nie rozumie?
Słowo to padło w duszę Adama, jak nagła, nieoczekiwana, a paląca skierka, drgnął, wpatrzył się w nią pilnie, badawczo, lecz było zbyt ciemno, by mógł coś widzieć dokładnie.
— A jeśli tylko udaję, że nie rozumiem? — wyrzekł raptem prawie bezświadomie.
— Udaję?... — zdziwiła się — więc po co udawać — dodała z niechęcią — naturalnie — zaprzeczyła — jestem pewna, nie rozumie pan wcale.