Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/045

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przez pół jego pokojem, a przez pół pokojem Lilith, mieli coś wspólnego.
Przez tę pozorną błahostkę ich przyjacielski stosunek nabierał odmiennego uroku, coś było pomiędzy nimi takiego, o czem wiedzieli tylko oni sami, a czego nie wypowiadali nawet między sobą.
Dziś spotkał go zawód — nie przyszła, to jest nie było kwiatu. Sprawiło mu to małą przykrość, ach, naturalnie, bardzo małą, zresztą nawet nie przykrość. Tak przekonywał siebie, kładąc się spać.
Postawił świecę na nocnej szafce i roztworzył książkę, aby czytać.
Jego jasna prześliczna głowa występowała z bieli poszewek, jak coś wymarzonego, duże, czyste, głębokie, lazurowe oczy patrzyły zadumane, a soczyste, jak dojrzewająca wiśnia, usta lekko rozwarły się.
Rozmyślał o Lilith, o jej dziwnym uśmiechu i dziwnych słowach, pomimo, iż stwierdzał przed sobą, z uporem zaślepieńca, że nic go to nie obchodzi, musiał przyznać, że była pierwszą, której nie rozumiał, a nadewszystko bał się rozumieć.
Ach, na samo to przypuszczenie na delikatną jego twarz wystąpił rumieniec