Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/023

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się jej być podobało, mimo wszelkie rozumowania było mu przykro.
Wstał rano i zeszedł na werandę, gdzie zwykle podawano śniadanie. Jej nie było; był pewien, że poszła na wycieczkę, którą wczoraj projektowano i umyślnie nie powiadomiła go, choć oddawna już to było uplanowane, że pójdą razem.
Tak, tak, czuł to z jej zachowania wczorajszego, coś się w niej odmieniło, lecz z jakiej przyczyny? wszak nie dał najmniejszego powodu.
Siedział z opuszczoną głową i, rozmyślając, gryzł papierosa.
Wszyscy już poschodzili się i rozmawiali głośno, wesoło.
— Tak, tak, niezawodnie jej nie będzie — myślał — wróci późno wieczorem.
Raptem wpadł mu w uszy jej dźwięczny śmiech, podniósł głowę: tylko co zeszła i witała się. Wstał i patrzył na nią z pod brwi, zdenerwowany, niepewny, czy się z nim przywita, wczoraj bowiem na dobranoc nie podała mu ręki.
Była znów w swej białej sukni, świeża i pachnąca, zwróciła się doń, wyciągnęła rękę i uścisnęła mu dłoń po przyjacielsku.