Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/022

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jętnie, jak przed chwilą? I gdyby w tem spojrzeniu nie było nic więcej, prócz milczącego pytania:
— Po co mi to mówi, jeśli mnie to wcale nie obchodzi?
Naturalnie, iż tak byłoby — irytował się na samego siebie za głupie pomysły. Bo cóż właściwie taką mógł obchodzić taki, jak tylu innych, on, Adam?
Usiadł, straciwszy humor. Spoglądał wciąż w jej stronę, lecz ani razu nie uchwycił jej spojrzenia w kierunku swojej osoby.
Dnia tego nie przemówiła doń ani słowa. Był ciągle przy niej, lecz nie zauważony, pomijany.
— Co pani jest, co się stało? — spytał nareszcie nieśmiało.
Spojrzała z roztargnieniem i natychmiast zwróciła się do jednej z pań, umyślnie nie zauważywszy pytania.
Poszedł do siebie na górę rozstrojony i zniechęcony. Wyjął z szuflady chryzantem, nie był już taki biały, listki zczerniały i zżółkły, tylko jeszcze zapach został.
Adam patrzył weń długo, myśląc o tej dziwnej kobiecie. Był zły na siebie, bo w gruncie rzeczy mogła być taką, jaką