Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/021

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

parę tygodni tak się zżył, jak z serdecznym przyjacielem, przywykł, że ona, jak nikt inny, umiała przeglądać w jego duszy, a teraz stała się tak obojętną.
Przytem miał w sobie nieskrystalizowaną obawę, iż zapyta go, komu zawoził kwiaty, był więc zadowolony, że nie spytała, a jednocześnie drażniło go to i teraz, gdy z naturalną, grzeczną obojętnością, zamieniwszy z nim słów kilka, odeszła na swoje miejsce przy stole, patrzył na nią, chcąc dojść, co w niej było, nie umiał jednak dojść do żadnego wniosku.
Na mgnienie łagodną jego i powściągliwą duszą zatargała chęć podejścia do niej. Byłoby to ciekawe stanąć przed nią i powiedzieć:
— Kwiaty podobały się bardzo mojej narzeczonej.
Wtedy przecież podniosłaby ku niemu swój zagadkowy wzrok i nareszcie możeby co zeń wyczytał.
Wyznanie podobne byłoby wszak dla niej o tyle niespodziane, iż przynajmiej zadziwiłoby ją.
A jeśli, podniósłszy swe migotliwe oczy ze zwykłym uprzejmym uśmiechem, popatrzyłaby tylko tak nieskończenie obo-