Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/019

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

o niej i o tamtym, widział, jak go wyprowadziła na werandę i tam Jumart powtórnie pocałował ją w rękę. Nareszcie odszedł. Adam odetchnął.
Powróciła w swej białej sukni uśmiechnięta, zatrzymała się teraz przed nim.
— I cóż? — spytała.
Adam podniósł wzrok ku niej, spojrzeli sobie głęboko w oczy i Adam, aby nie wykrzyknąć, przyciął usta.
Bo oto z ciemnych jej włosów wyzierały głowy białych chryzantemów, jak świetliste gwiazdy i patrzyły nań zalotnie, niosąc zapach, ten sam słodki, rozmarzający zapach... z którym usypiał dzisiejszej nocy.
Byłoż-by prawdą? mogło-ż być prawdą szalone przypuszczenie, które mu się aż dotąd, a nawet jeszcze teraz wydawało niedorzecznem.
Wpatrzył się badawczo swemi szczeremi czystemi oczyma w jej migotliwe płonące oczy, chcąc wedrzeć się w nie, aby wyczytać odpowiedź, lecz ujrzał tylko zwodniczą połyskliwość i po raz pierwszy uczuł w sobie niepokój, którego nigdy dotąd nie doświadczał wobec żadnej kobiety.