Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rozlegały się owe dzikie porykiwania, oczy jej zabłysły, uśmiech przewinął się przez usta.
Pochwyciła to Tuśka i w zdenerwowaniu upatrzyła, iż córka cieszy się z widocznej zemsty aktora za odesłanie bombonierki. Sucho i rozkazująco zwróciła się ku dziecku.
— Wstawaj — rzekła. — Słyszałaś, co doktór wczoraj mówił! — jesteś chora i masz chodzić po słońcu, biegać i być wesoła. — Proszę się zastosować do tego, co doktór kazał!
Pita spochmurniała jeszcze więcej. Zacięła usta i z wielką umiejętnością, wrodzoną kobietom, zabarwiła wzrok swój bezbrzeżną melancholią.
Widoczne było, iż postanowiła wyzyskać sytuacyę i stać się coraz »smutniejszą« — coraz więcej chorą, skoro w owej powadze i zniechęceniu do życia tkwił zarodek jakiejś choroby. Z przedziwnym sprytem, właściwym każdej kobiecie, nawet najmłodszej, odczuła, że może stać się ważną osobą i grać na strunie choroby pierwsze skrzypce.
Z miną znudzoną, jak Chrystyan duński, mówiący do dworzan: »I jutro jeszcze dzień«... sięgnęła po swoje haftowane spódniczki i zaczęła je nakładać z niedbałością i smutkiem.
Odczuć w niej już było można doskonały gnębiący materyał, jakim jest kobieta pół chora i sprytnie wyzyskująca sytuacyę.
Tuśka od razu zrozumiała grę córki i zmiarkowała, że ta mała odbiera jej teraz przywilej tronowania w domu na podstawie »niebezpiecznej choroby, której zaród w piersiach nosi«. Czesała się i stroiła dalej, lecz gniew ją ogarniał coraz większy na Zakopane i na wszystko, co ją w niem spotyka.
Dowiedziała się, że jest zdrowa i słońce świeciło, smreki pachniały, gencyany rozbłękitniały jej sny...
Było się czego gryźć i martwić.
Gdy była gotowa, szykowna w swej dość prostej, lecz z warszawskim sznittem skrojonej sukni, w kapeluszu,