Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czące, które zmusiło ją zasypiać z uczuciem łagodniejszem i z bezustanną wśród gencyan błądzącą myślą.
Właśnie gaździna wnosiła samowar, mleko i bułki. Ustawiła to wszystko »piknie« i zabierała się do zaparzania herbaty. Z doświadczenia bowiem wiedziała, że panie z miasta lubią »se przelegnąć w pościeli i śniadanie podchliptywać, kielo tylko ślepie rozewrą«.
Tuśka postanowiła nie wdawać się więcej w parlamentacye z gaździną, lecz uderzyć od razu w wielki dzwon.
— Gdzie ta klimatyka? — zapytała, zrywając się z łóżka i naciągając pośpiesznie pończochy.
— A w mieście...
— Dobrze — pójdę i dam znać, co się tu wyprawia. Niech porządek zrobią.
Obidowska odstąpiła od stołu i założyła z determinacyą ręce.
— A no... niech idą — w Klimatyce im powiedzą, co po ostatnim gościu smrodzili tu nikiej powietrze morowe bez cały dzień. Chocia i zmarł nieborak, ale przeciek odrobili dezinfekcyę całą.
Ufna w spełnienie hygienicznych przepisów, była dumna i harda.
— Ja nie o dezynfekcyę — rzuciła gorączkowo Tuśka — tylko zarząd musi kazać temu waryatowi być cicho, albo się precz wynosić.
Gaździna pokręciła głową.
— Co to — to jus nic z tego nie będom mieli — odparła. — Gościom wolno piknie śpiwać, porykiwać w izbie, robić co fcom, a Klimatyce nic do tego. — Jak chcom, niech se tez porykują rano, ten pan nie póńdzie na skargę. Hej!
Rzekłszy to — wyszła.
Tuśka ubierała się gorączkowo przed lustrem i w ten sposób wyładowywała swą złość. — Czuła, że gaździna ma słuszność i że w Klimatyce nikt jej racyi nie przyzna — musiała jednak być konsekwentną i iść do owej Klimatyki.
Pita powoli podniosła się z łóżka. Przez chwilę, gdy