Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

za ten wydatek zakopiańskiej wyprawy, który spadał na jej barki.
Przypominała sobie mozolne zbieranie tych pieniędzy, które obecnie płynęły jak woda na drobiazgi i życie pełne niewygód, chłodu i pustki.
— Bo smutno tu i pusto — myślała — prawie, jak na Wareckiej... Trzeba porobić jakie znajomości. Może ta pani z trzema panienkami...
Mimo woli myśl jej zwróciła się do wczorajszego wieczoru, do werandy cukierni, do tego knajpowego życia, które jednak miało swój urok i wdzięk.
I nagle, zupełnie bez żadnej przyczyny, zaczęła silnie i mimowoli myśleć o tem, że ona właściwie przeszła przez życie, nie wiedząc nawet, co to jest właściwie miłość.
I zdawało się jej, że ma przed sobą całe krzaki gencyan błękitnych, które nagle zasłaniają jej rachunki, pieniądze, męża, figury z ulicy Wareckiej, siostry Barisson w góralsko-bulgarskich myckach, słowem wszystko to drobne, małe, napotkane przez dzień, czy to myślą, czy wzrokiem.
— Rzeczywiście — nie kochałam nigdy...
Przymknęła oczy.
Gencyany błękitniały coraz silniej, a za niemi, jak tło, zaczęły wznosić się góry, sine, fioletowe, pokrajane pasami kosodrzewiny, leciuchno porysowane srebrem śniegu. — Takie góry rozmarzone, rozbłękitnione, ledwo majaczące, nie przedstawiły się jej nigdy. — Było to coś z feeryi z zaczarowanej krainy, gdzie pełno było piękna i widm niezrozumiałych.
Tuśka nie otwierała oczu, aby nie spłoszyć tych widm dziwnych, a tak uroczych. — Na jej usta wykwitł uśmiech.
— To widma... — myślała. — Góry nigdy nie są tak piękne...
Zdawało się jej równocześnie, że jest bardzo młodą i bardzo świeżo odczuwa wrażenia życiowe.
To wszystko, co było do tej chwili jej egzystencyą, znikało, rozpraszało się we mgłę. — Tak materyalna, jak