Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Gaździna!...
Naturalnie z za węgła ukazała się natychmiast wspaniała postać pani Obidowskiej, jeszcze czarniejsza, jeszcze bardziej indyjska, niż zwykle.
— A co fcom?
— Proszę wziąć to pudełko, oddać temu panu, co gra »na gębusi«, i powiedzieć, że mu zakazuję cokolwiek dawać mojej córce. Jeżeli nie przestanie nas zaczepiać, to się wyprowadzimy.
Gaździna wzięła ostrożnie w czarne żylaste ręce śliczne cacko i pokiwała głową.
— A czemu nie fcom wziąć, kiej pan dają z dobroci? — zapytała — Oni przecie za to dudków nie fcom, ino tak panience na uciechę...
— Proszę to wziąć i nie rezonować — rzuciła krótko Tuśka.
Gdy wróciła do pokoju, Pita, rozebrana ze spacerowej sukienki, siedziała skurczona na zydelku pod ścianą. Wyraz twarzy miała przygasły i zacięty. Jakiś żal migotał na dnie jej źrenic.
I Tuśka uczuła dokoła siebie atmosferę nieprzychylności i coś nienormalnego w sobie samej, co przejęło ją nagłą nudą i niesmakiem do tego wszystkiego, co ją otaczało.
Chciała jednak się przemódz, pokryć to nieznane jej przedtem uczucie i usiadłszy do stołu zaczęła z całą sumiennością spisywać dzienne wydatki i liczyć pozostałe pieniądze...
W kąciku, na zydelku, coraz więcej garbi się i kurczy Pita, unikająca spojrzenia w stronę, gdzie w szklance więdnie i kona w ostatniej wspaniałej agonii królewski kwiat ciemnej purpurowej róży.