Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Natomiast wypłynął głos skrzypiec, na których ktoś wcale nieźle grał »Śmierć Azy« Griega.
— I to jeszcze!... — wyszeptała Tuśka.
Lecz jakby zbudziła się w niej energia, znów wyskoczyła z łóżka i pobiegła ku oknu.
— Gaździna! Wikta!
Z poza tego samego węgła wysunęła się gaździna i znów spytała:
— Cego kcom?
— Któż tam znowu gra?
Gaździna zsunęła chustkę z ucha i nadsłuchiwała przez chwilę.
— To je mój gość. Lezy se grający.
— Wynajęliście mi mieszkanie, mówiąc, że tu jest spokój i cicho.
— A no...
Ładnie cicho: jak nie psy, to trąba, jak nie trąba, to skrzypce.
Gaździna ujęła w rękę fartuch i z przyzwyczajenia zaczęła obcierać belki chałupy.
— Nikany nima zadnej trąby, ani skrzypecków.
— Jakto niema — słuchajcie.
— A wej słysę.
— No — więc.
— A to przecie tak piknie grajom nie na trąbce i nie na skrzypeckach, ino na gębusi.
— !!!
A no... złozy se ten pon gębusię i tak se parska, a to niby skrzypki, albo trąba — hej.
Tuśka zamknęła okno.
W łóżku siedziała zachwycona Pita.
— Proszę mamusi — to ten pan tak ślicznie imituje trąbę?
— Widocznie.
— Ach Boże! żebym ja tak umiała.
— Właśnie — tegoby brakowało.
Serenada ustała.
— Szkoda — westchnęła Pita.