Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/444

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dowskiej, która groźna i czarna sterczała, jak posąg nieszczęścia, przed swą chałupą.
— Więc macie za wszystko zapłacone?
— No... mom.
— Nic nie zapomnieliście?
— Ni.
— I za »mlicysko?«
— I za mlicysko.
— I za »skikanie?«
— No!
— I za »słomcysko?«
— No!
— Więc nic się wam nie należy?
Góralka spojrzała na odjeżdżających w sposób nieokreślony.
— Juz ta reśta... — wyrzekła powoli — to juz niek bedzie moja krzywda!...
I to rzekłszy, wspaniale odwróciła się i odeszła pilnować Józka, który coś zaczynał przebąkiwać, że ucieknie do Hameryki razem z Hanką.
O tem wszystkiem myśli Tuśka teraz w tym numerze hotelowym w Krakowie, dokąd zajechała razem z Porzyckim. I myśli jeszcze, że jakiś żal straszny ścisnął jej serce, gdy znikły jej z przed oczu te Tatry, które tak ją dręczyły w pierwszych dniach, a które później zdały się jej dobre, łaskawe i przytulne.
A teraz tu... to miasto ponure, jakby wymarłe, oślizgłe od błota, cuchnące febrą i jesienią, z rozjęczonym hejnałem w powietrzu, chłonie ją w siebie i melancholię gorzką sączy w jej nerwy. Porzycki zajął pokój naprzeciwko, i przebrawszy się, wyszedł na miasto, aby zobaczyć się z »kolegami«.
Ona pozostała sama z Pitą i czuje do niego żal za to, że pozostawił ją tak samą na pastwę ciężkim myślom, które ją obiegły i dręczą... dręczą... w najfatalniejszy sposób. — Męża nie zawiadomiła jeszcze o tem, że już do domu nie wróci.
Porzycki zakazał jej pisać o tem bez jego zezwole-