Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/442

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na dziecko łożyła«... a następnie rozejście się ciche, pełne taktu, godności...
Wszystko to idzie teraz w ślad za nimi po tej drodze o zachodzie słońca, w obliczu gór, które zwolna już przybierają swoje widmowe kształty.
I ona o tem myśli, on wie, on to czuje, przysiągłby, tak mu w tej chwili stała się nagle blizką, jakby była nią zawsze, jakby nigdy nie była — daleką.
A teraz we Lwowie...
Czy można odgadnąć?
Zatrzymał się i ona stanęła.
— Muszę wracać.
Powiała ku niemu z pod skrzydeł kapelusza słodkim uśmiechem i smutnem zmęczonych oczu spojrzeniem.
— Idź!
Wziął ją za rękę i pocałował w tę rękę, która tak była dobrą, przyjazną i miłą.
— Bądź zdrów!
— Do widzenia. A co do Żebrowskiej... bądź spokojna. Nic z tego nie będzie.
I nagle na twarz Sznapsi jak gdyby padł promień jakiegoś światła, które było jeszcze silniejsze, niż światło słoneczne, bo rozjaśniało nawet ciemnicę duszy ludzkiej.
— Naprawdę?....
— Daję ci na to słowo.
— O!...
Szybko teraz ona przycisnęła jego rękę do ust. Nie bronił się. Był do tego przyzwyczajony. Tak zawsze dziękowała mu, gdy był dla niej dobry, gdy gra jego porwała ją, lub gdy postąpił »uczciwie«.
— I prawda — że to będzie rzecz... uczciwa? — zapytał, uśmiechając się z przymusem.
— Nie wiem — odparła — czy będzie uczciwa, ale wiem, że dla ciebie dobra i konieczna.
Rozeszli się zwolna, każde w swoją stronę, lecz już mieli znów pełne serce i duszę jedno drugiego.
Bo łączyły ich przebyta nędza, wspólny wzrost arty-