Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/397

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No... no... niech pan powie — czy nie mam racyi?
— Niech pan będzie spokojny, już ja pana obronię.
— Pan? czem?...
— No — tem!
Porzycki wyjął z kieszeni kurtki rewolwer.
Żebrowski nagle spoważniał.
— Pan dobrze strzela?
— Naturalnie.
— Nie może być!
— Dlaczego nie może być?...
— No... bo pan aktor...
Porzyckiego te słowa rozdrażniły jeszcze silniej.
— No więc cóż z tego? Czy aktor nie człowiek?
— Ach! nie to! — rzucił się Żebrowski — broń Boże... tylko...
Plątał się, chciał być grzeczny, ale widoczne było, iż nie mógł pogodzić w swych myślach aktorstwa ze sportami i dziwnie na Porzyckiego patrzył.
— A pan może poluje?
— Naturalnie.
— I pływa?
— Spodziewam się!
— No! no!...
Porzycki oglądał rewolwer i myślał: — Coraz głupszy. Jego syn z pewnością takby się nie zachował na wycieczce, jak on...
Żebrowski patrzył na świecącą w ręku aktora broń, wreszcie obejrzał się dokoła i wyrzekł jakby zalękniony.
— Lepiej niech pan rewolwer schowa.
— Dlaczego?
— Bo może pan niema pozwolenia na broń, a jeszcze kto nadejdzie...
Nie chciał się przyznać, że widok tej nabitej broni przejmował go niepokonanym, nerwowym strachem. Już od dziecka lękał się śmiercionośnych narzędzi i nigdy nie bawił się żołnierzami, tak, jak inni malcy, raczej kuł po ką-