Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/384

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i rzeczy przestrasznych. Jak wstęga owinął mu się u stóp i za nim snuł się bez przerwy.
W piersiach łopotało mu serce, jak ptak przed grozą burzy.
Przechodził przez sień, gdy usłyszał u progu głosy Żebrowskiego i Pity.
Jak szalony, poskoczył do swoich drzwi i otworzywszy je, w pokoju swoim się zamknął.
Wzrok jego padł na fotografię matki, zawieszoną nad łóżkiem.
Słodka jej twarz zdawała się powtarzać słowa, przysłane niegdyś w liście:
— Choćby ze względu na Pitę...
Przejął go dreszcz.
— Na Pitę!...
Chłopcy mniejsza. Ale ona — Pita, ta śliczna, biała, anielska Pita!
Skoro ją jednak zabierze — usprawiedliwiał się przed sobą, nie będzie pozbawiona matki, a to najgłówniejsze.
Dziedzińcem właśnie szła Pita ku szopie, aby kazać gaździnie nastawić samowar. W granatowym żakieciku, zarzuconym na ramionka, szła wolno, poważnie, a twarzyczka jej bielała wśród zmroku, jakby wycięta z opłatka.
Przechodząc, spotkała się ze wzrokiem Porzyckiego, który stał około okna i na dziecko posępnie patrzał.
Pita usta wydęła i odwróciła niechętnie głowę.
— Przeczucie! — pomyślał Porzycki — przeczucie! To dziecko instynktownie mnie nienawidzi.
Odszedł od okna, usiadł koło łóżka w najciemniejszym kącie pokoju.
— Będę dla niej dobry — pomyślał — będę o nią dbał, będę starał się, aby odebrała doskonałą edukacyę... będę się z nią obchodził tak, jakby była mojem dzieckiem.
Coś tam w głębi mózgu odżyło mu nagle.
Wspomnienie Amy, wspomnienie jeszcze jednego dziecka, które chowało się na cudzym koszcie, wspomnienie jakiegoś syna, którego nie znał, a który umarł