Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/383

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zapragnął i on coś poświęcić z siebie.
— Ja wszystko powiem twemu mężowi! — wyrzekł nagle — niech się sprawa wyjaśni. Tak będzie najlepiej.
Lecz ona porwała się z krzesła.
— Zakazuję ci!... Nie mów nic. Z tego może wyniknąć nieszczęście... Przysięgnij! Daj słowo honoru, że będziesz z nim tak samo, jak do tej chwili, a nawet lepiej jeszcze.
— Dlaczego?
— Bo ja nie chcę, aby on się czegokolwiek domyślił... Ja nie chcę, aby mi przeszkodził, udaremnił to, co postanowiłam! Ja nie chcę.
Czepiała się jego rąk, patrzała mu błagalnie w twarz. Łzy jej napływały do oczu. Ten widok odebrał mu siłę zupełnie.
— Dobrze, dobrze... daję ci słowo! — wyszeptał, szukając jej ust... — Zrobię, co zechcesz... wszystko, co zechcesz.
W objęciach jego miała okrzyk tryumfu, odnalazła bowiem w tem powiedzeniu ową intonacyę jego »wszystko, co zechcesz!« — tam wypowiedziane wśród modrzewiów pod Reglami.
— Kochany! kochany! — mówiła, tuląc się w rozwianiu swych złocistych włosów — zobaczysz, jak będę dobra dla ciebie...
Ściemniało się. Dopiero teraz spostrzegli, że ich otaczają cienie pochmurnego wieczoru i że lada chwila powróci »mąż«, który jeszcze nim jest, mimo wszystko.
— Już idź, idź!...
Odprowadziła go do progu i raz jeszcze porwał ją, przytulił silnie do piersi.
— Moja!... moja!...
Uśmiechała się słodko; wszystek przebyty ból znikł z jej duszy.
— Twoja!...
Wyszedł cicho, tak jak przyszedł, unosząc tym razem postanowienie rozbicia całej jednej rodziny...
Za nim wypełzł szmer czających się po kątach gróz