Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/379

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niezadługo wyjedzie. Wobec wielkości jej rozpaczy sam rozumiał, że ten argument jest żaden i może tylko przyczynić się do wzmożenia jej bólu.
Zatrzymał się więc przed nią i szczerze zmartwiony wyrzekł:
— Co począć? co począć?...
I nagle padło to wielkie, szeleszczące całym ogromem następstw słowo:
Ja rozstanę się z mężem!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

To było coś niewypowiedzianego, coś ogłuszającego, coś, co padło wśród nich, jak nagle zabity ptak, który przed chwilą jeszcze wolno szybował w przestrzeni.
Łzy na twarzy kobiety oschły i patrzała w twarz kochanka szeroko rozwartemi, jakby przestrachem zdjętemi oczyma.
I on utonął tak samo w jej oczach i lęk ten w siebie brał, przez swe źrenice, do serca, do duszy i martwiał jej martwotą, jej strachem...
Z kątów to, co czaiło się dnie i noce całe, to, co wołało »grzech! grzech!«... wypełzło nagle i przyległo im do stóp, owinęło ich, jak wstęgą krwawą i palącą.
— Grzech! grzech!...
Po szybach wiatr dzwonił na zachód słońca, co się z trudem przez chmury przebijać zaczęło.
Błysnęło kilka promieni, zapaliły się szyby, strzałą padło to światło na czoło Tuśki, jakby stygmat średniowiecznego »A«, którym wiarołomne żony piętnowano.
Padło i zgasło.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

On ocknął się pierwszy.
— Tego nie można robić bez zastanowienia — wyrzekł.
— Już się zastanowiłam — odparła, a głos jej dźwięczał ostro — Pitę wezmę ze sobą. Córka do mnie