Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/368

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tuśkę nie obchodzi to wcale, jakie wrażenie zrobiły góry na mężu. Ona wie tylko, że jej słodkie i pełne czarów istnienie zmieniło się w męczarnię. — Nie pyta go, jak długo ma pozostać, gdyż lęka się, że posłyszy: »Razem wrócimy«. Z nienawiścią tylko patrzy na jego wydatki, na ten serdak, w którym według jej tajonej oceny wyglada, jak »pies w chomoncie«, na te furki, któremi jeździ z Pitą do Strążysk, do Kuźnic i do innych blizkich miejscowości.
— Za te pieniądze, które on rozrzuca — myśli — mogłabym jeszcze siedzieć kilka miesięcy w Zakopanem.
Zapomina słodka dusza, że te pieniądze zarabia nie ona, lecz ten biedny »pies w chomoncie« i to zarabia kosztem swego zdrowia, życia i kostniejącej w tej pracy duszy.
Instynktem jednak wiedziona, nie robi mu za te wydatki wymówek, korzysta jednak z każdej okazyi, aby go kłóć drobnemi przymówkami do jego »kołtuneryi« i braku artystycznego polotu.
Jedną z tych okazyi było zaproponowanie przez Żebrowskiego złożenia wizyty Warchlakowskim. Spadło to na Tuśkę niespodziewanie. Zapomniała zupełnie, że pisała do męża, iż weszła w bliższą zażyłość z bardzo »miłą i przyzwoitą rodziną radcostwa Warchlakowskich z Krakowa«.
Później nie doniosła mu o nieporozumieniu, jakie wynikło z tej sezonowej zażyłości. Obecnie nazwisko Warchlakowskich było oliwą, dolaną do ognia
— Co?... do tych kołtunów? — zapytała wyniośle — ja do takich ludzi nie chodzę. Nie lubię, żeby mi kto z kaloszami do duszy właził.
Zapożyczyła to zdanie ze skarbca wyrażeń Porzyckiego i innych aktorów.
Żebrowski bardzo się zdziwił.
— Ależ moja droga!... Widziałem wczoraj tych państwa na werandzie. Wyglądają bardzo solidnie i przyzwoicie.
— Och! och!... — zaśmiała się Tuśka.
— Naprawdę, bardzo przyzwoicie. Zresztą sama pisałaś...