Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/361

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie. Mnie nic nie pomoże.
— Zawsze pomagało.
— Ale dziś nie pomoże.
Porzycki stoi bezradny wobec tej rozpaczy.
— Co pani?
Pytanie to działa na nią wstrząsająco.
— Jakto? pan pyta, co mi jest?...
Siadła na łóżku i patrzy na niego szeroko otwartemi źrenicami.
— Chyba on pani nie dokuczył! — ciągnie Porzycki. — Zdaje się być bardzo delikatnym człowiekiem.
Tuśka uśmiecha się ironicznie.
— Właśnie... z powodu tej delikatności, którą się pan zachwyca, chciałam pana za niego przeprosić.
— Mnie? za co?
Tuśka jest tak rozdrażniona, że i Porzycki zaczyna ją denerwować swoją jakąś szaloną biernością, która obala poprzednio zbudowane przez nią kapliczki heroizmu. To spokojne »przyjmowanie« tego męża, teraz, gdy są sam na sam i gdy nie potrzebuje już udawać, jest jej wstrętne.
— Za to — mówi dobitnie — że pana zlekceważył, gdy się dowiedział, że pan jest na scenie.
— Czyż on mnie zlekceważył?
— Pan tego nie czuł? Ale ja za pana i za siebie uczułam.
Porzycki marszczy brwi i zamyśla się chwilę.
— To nie chodzi o lekceważenie — mówi wreszcie, wydymając usta — ale o to, że mąż pani nie znał mego nazwiska i nie wiedział, że jestem artystą.
— Och!... on!...
— Czy tam u was, w Warszawie, rzeczywiście się nami nie interesują? My znamy tu wszystkich waszych wybitniejszych artystów.
— Co znowu! — protestuje Tuśka — w Warszawie wszyscy ludzie z kulturą artystyczną wiedzą, kim pan jesteś... Ale ten delikatny człowiek nie zajmuje się sztuką. Jego kultura artystyczna jest jeszcze bardzo nizka.
— Widocznie! — mówi aktor, którego struna miłości