Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/352

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie uderzyło tak Tuśkę podobieństwo ruchów dziewczynki z ojcem.
— Taka sama, jak on... marmurek!...
Zdawało się jej, że słyszy w sieni Porzyckiego. Doznała uczucia jakby szalonej trwogi. Pragnie go zobaczyć, a poprostu lęka się tej chwili. Jest jej tak, jakby ona względem Porzyckiego popełniła jakąś straszną winę, jakby to ona ściągnęła tu tego męża, którego obecność stawia dziś Porzyckiego w fatalnej sytuacyi.
— Powiedział wczoraj, że uczyni dla mnie wszystko — rozmyśla posępnie. — Ach! — gdyby rzeczywiście.
Kręcenie się automatyczne Pity denerwuje ją do reszty.
— Weź, Pito, swoje mleko i idź do ojca na werandę. Dotrzymaj mu towarzystwa.
Dziewczynka bierze filiżankę z mlekiem i wychodzi, nie śpiesząc się i nie okazując wielkiej chęci do owego »dotrzymania ojcu towarzystwa«.
— To będzie wszystko straszne, to nie będzie możliwe do przeniesienia — ciągle myśli Tuśka — ja nie wiem co się stanie, ale coś stać się musi...
Ktoś bez pukania drzwi otwiera. Obidowska ukazuje się ponura, tragiczna, złamana. Niesie w ręku pęk róż.
— Majom kwiaty! — mówi, kładąc róże na stole.
W Tuśce serce bije szalonem tempem. — Te róże to posły od niego! Mówią jej wczorajsze słowa, szeptane tam w koronie modrzewiów! Patrzy na nie, tknąć nie śmie.
Drogie, drogie kwiaty! — i drogi, drogi... on!
Obidowska nie odchodzi, stoi, kiwa głową.
— Wiedzom? — pyta — to te kuśtyki go zabili.
— Kogo?
— A no... tego, co go fcora naśli. Jego żona i jej gachy. Zmówili się — zmanili w las i ciupagami utłukli... Juz ik majom! Siedzom w hareście...
Tuśkę ogarnia znów złość na tego »męża«, który więził przy sobie rwącą się od niego kobietę.
— Dobrze mu tak... — powtarza z uporem — dobrze mu tak; poco się żenił z młodszą?
— Jakze to? jakze to? — pyta Obidowska.