Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/350

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gaździnie rysy oblokła jakaś dziwna powaga.
— Sprawiedliwie... — wyrzekła powoli — sprawiedliwie...
Odeszła głębią sieni, patrząc w ziemię zamyślona i chmurna.
Tuśka wróciła do izby. Zastała męża i Pitę tak samo nieruchomych i milczących, jak za pierwszym razem.
— Marmurki!... — przemknęło jej przez umysł z nieokreśloną ironią — marmurki!...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

W godzinę później — powoli układano się do snu. Pita leżała już w swojem łóżeczku, pocałowawszy ojca i matkę w rękę.
Siedząc na krawędzi swego łóżka, Tuśka rozczesuje włosy i patrzy przez otwarte drzwi na męża który gotuje się do snu przy posłanem łóżku.
Widzi, jak systematycznie w kieszeni wyjmuje drobne pieniądze, scyzoryk, jak to wszystko z głuchym chrzęstem składa na stoliczku. Dalej słyszy miarowy, delikatny turkot nakręcanego zegarka, ściąganie butów, ustawianie ich systematyczne w dali od łóżka.
Gęstwiną złotą swych wonnych, ślicznych włosów zasłania się rozpaczliwie Tuśka. Kark jej różowy, ten, który wzniecał takie uwielbienie na balu i jest przedmiotem zachwytów Porzyckiego, odsłania się i błyszczy jak gwiazda. — Poza pachnącą gęstwą włosów Tuśka zaczyna płakać cicho, zacinając wargi aż do krwi...
Łzy jej lecą gradem dyamentów i spadają na atłasowe ciało o tonach delikatnej, bladej, rozkwitłej wśród pereł rosy róży...