Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/335

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chwilą całował ją tak, iż zdawało się, że duszę z niej wycałować zdolny, a potem troszczył się, że kaszle.
Poco się troszczył, skoro za miesiąc ona nie będzie już istnieć w jego życiu?
Jakże chętnie rozpłakałaby się głośno, jakże chętnie padłaby głową na stół i łkała tak, łkała, szlochała, krzycząc:
— A ja? A ja?... Co ze mną zrobicie?...
Czasem tylko na jej twarzy spocznie wzrok Sznapsi przelotnie i zdaje się, że coś, coś aktorka odczuwa. Prędko jednak porywa ją tok rozmowy I oto oczy litośne odbiegają od Tuśki.
Nagle Porzycki proponuje spacer.
— Tak, tak chodźmy pod regle. Tam śliczny lasek.
Porywają się, mężczyźni idą do Porzyckiego naładować papierośnice, kobiety kładą przed lustrem kapelusze, pudrują twarze.
Za chwilę schodzą. Z werandy pani Warchlakowska z mężem śledzi ten pochód. Aktorzy śmieją się głośno. Właśnie przed godziną Porzycki opowiedział im, jak przykładna pani Warchlakowska, zapomniawszy o otwartych oknach, nazywała pana radcę »kretynem i idyotą«.
Mężuś — mężuś... pan domu, władca...
Nagle — okna otwarte, a przez nie całe sponiewieranie, tak ściśle tajone.
I w odpowiedzi jedno słowo pana radcy:
— Jędza!
A potem patryarchalna dokoła »Lewkonii« cisza.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Wzdłuż łożyska spienionego potoku, który im biegnie naprzeciw, idzie gromadka aktorów, mając pomiędzy sobą Tuśkę i Pitę. Woda tuż im pod stopy podbiega i ma turkusowe smugi, trące się gwałtownie o szare oka, jakby w słojach drzewnych żłobione. Słońce ma się ku zachodowi i rozsypało się blaskiem delikatnych iskier po stokach regli, wydobywając krwawymi splotami pnie smereków z ciemnej masy igliwia.
Tuśka milczy. Gorycz przepełnia jej serce i ciągle