Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/334

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

doskonałe. Sznapsia nawiawia go na Lwów, gdzie jest stanowczo lepiej i z artystycznych i materyalnych względów.
— Matczysko się przyzwyczaiło do Krakowa — mówi Porzycki.
— Ach!... będziemy ją przyzwyczajali do Lwowa. Ja jej umilę tak pierwsze dni pobytu, że nie będzie tęskniła za Krakowem — woła Sznapsia.
Tuśka spogląda na nią zdziwiona.
Jak oni wszyscy zgodnie z sobą żyją, nie mając żadnych żalów, żadnych tragicznych uraz, zadraśniętych godności.
Wzajemne przebaczenie winy, czy zanik godności? Zapomnienie krzywd, czy zapomnienie doznanych i zbudzonych wrażeń?
I tak dalej żyć będą zdaleka od niej, niezadługo jej obcy, pogrążeni w świecie własnym, a ona wrócić musi tam, na Warecką, zapaść w tę otchłań, która jej się przedstawia jako coś niemożliwego do przeniesienia.
Straszny ból ścisnął jej serce. Martwa, zimna, asystuje swemu własnemu, powolnemu pogrzebowi. Och! gdyby ona mogła przyłączyć się do nich i powiedzieć: Ja także...
Wystarczy jej spojrzeć na chodzącą dokoła werandy Pitę.
Ta mała istotka, stawiająca tak zgrabnie nóżki, jak sarenka, to uosobienie jej niewoli, to wszystko, to właśnie, co ją gnębi, więzi, co jest teraz już nie do przeniesienia.
A oni ani się o to nie troszczą, zdają się niewiedzieć, co się w niej dzieje. Dyskutują punkty kontraktów, rozbierają kwestye emerytury, powoli, systematycznie, jak urzędnicy. Porzycki nagle poważnieje, kręci głową. Sznapsia wymienia wysokość gaż, do której dochodzą tacy Solscy, Kamińscy, Feldman. To są już cyfry, z tem liczyć się należy. Porzycki się zastanawia.
Feu zwłaszcza jest duże.
— Skoro się gra...
— Ba, ale skoro się nie gra?
Tuśka siedzi prosta, blada, zziębła. A ona? a ona?... Co teraz pocznie? co?
Porzycki się o to nie troszczy. A przecież przed