Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/317

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bezimiennie, tak, że on nawet wdzięczności czuć dla niej nie będzie.
A więc nic innego, tylko go kocha!
Ze smutkiem nieokreślonym Tuśka spogląda na ten pokój, w którym przechowuje się wielkie, stałe i serdeczne przywiązanie. Fotografia Amy kładzie tu jakby zaziemską nutę. Oczy dziecka ogromne, szeroko otwarte ramionka, cały kwiat o anielskim wdzięku, melancholią niezrównaną upiększa wszystko.
Ktoś puka do drzwi.
— Czy pani ubrana?
To głos Porzyckiego. Tuśka prawie już ubrana porywa się szybko.
— Nie można!
— Ja poczekam.
— Tak! tak!...
Kończy się ubierać, zaczyna drżeć cała.
— Czy teraz można wejść?
— Nie, nie!...
Za nic go tu nie wpuści. Wie, czuje, że zacznie ją całować, ona nie będzie zdolna mu się oprzeć. Ale tu, w tym pokoju, przed fotografią tego zmarłego dziecka, wśród tej atmosfery, przepojonej przywiązaniem Sznapsi, to niemożliwe, to niemożliwe!...
Wychodzi na korytarz, obrzucona rotundą. On we fraku, w białym krawacie, wygląda imponująco. W butonierce ma tuberozę. Jest bardzo piękny i świeżo upudrowana jego twarz ma dziwną przejrzystość alabastru.
— Dlaczego mnie pani nie wpuściła, skoro pani ubrana?...
— Bo... nie...
Zamyka drzwi na klucz, kładzie klucz do woreczka z czarnego brokatu, który razem z wachlarzem zwiesza się u jej ręki.
On w tej chwili ma wyraz twarzy, jakby zawiedziony i gniewny.
— Nie zapomniała pani nic? — pyta tępo.
— Nie... Chodźmy.