Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/285

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na aktorkę. Ona mu nawzajem wzrok ten z równą sympatyą oddała.
— Więc jutro?
— Na dziś przerwijmy próbę, bo jakoś nie idzie.
— Doskonale — myślała Tuśka. — Układają się bez zapytania nawet, czy ja się na to zgadzam, czy życzę sobie, aby taka pani przestąpiła próg mego domu... Tego dopuszczać się mogą tylko aktorzy.
Zeszli ze sceny i skierowali się ku cukierni. Gdy weszli do sali, jeden z aktorów zaproponował natychmiast:
— Napijmy się co ciepłego...
— Naturalnie.
Weszli do osobnego gabinetu, mając Tuśkę w pośrodku. Tuśce zdawało się, że idzie po rozżarzonych węglach. Nie wiedziała, jak się wyrwać, co począć. Teraz, gdy ci rośli, strojni, zdrowi ludzie otaczali ją, czuła się onieśmielona i przerażona. — Siadali za stołem z hałasem. Zsuwali stoły. Kelnerzy usługiwali im chętnie.
Markowska stanąła obok Tuśki.
— Porzycki mówił nam, że pani ma duży talent — wyrzekła nadzwyczaj miłym głosem, który po prostu za serce ujmował — i widzę, że pani rzeczywiście jest utalentowana...
Tuśka czuła, że powinna coś odpowiedzieć.
— Pani zbyt łaskawa.
— O! nie!... ja jestem szczera. Ja powiedziałabym pani prawdę. A — może pani chce się scenie poświęcić?
Tuśka wykrzywiła usta niemiłym ironicznym grymasem.
— Ja?...
W tem jednem słowie było tyle arogancyi, powiększonej chęcią zgniecenia swej interlokutorki, że aktorka odczuła intencyę Tuśki.
— Jeżeli nie, tem lepiej dla pani — odrzekła z prostotą.
W tej chwili do gabinetu wszedł Porzycki. Był wesoły, rozpromieniony, w swoim żywiole. Rozmawiał z aktorami ich językiem, każdemu mówił ty, tak samo jak