Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/284

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zmęczonych oczach, w tych regularnych, ale jakichś smutnych rysach poznaje — Sznapsię.
— Pani pozwoli, ja się przedstawię... jestem Markowska. Dlaczego pani mówi — »będę czekała na pana« — kładąc główny nacisk na — pana, kiedy się bez tego może obejść?... Niech pani powie jednostajnie — »Będę czekała na pana«.
Tuśka zmrużyła oczy i patrzała z góry na czarno ubraną aktorkę, która w szarem świetle sali wydawała się cała, jakby pyłem przyprószona.
— Ona ma racyę!... — przyświadczył Porzycki. — Pani zanadto wybija!
— Nie jestem aktorką z zawodu! — odcięła się Tuśka.
Porzycki szarpnął się niecierpliwie.
— Ach, Boże! nie o to tu idzie — wyrzekł — zawód nie zawód, mniejsza z tem. Skoro się ma coś robić, należy zrobić dobrze... Tylko, ja nie mam daru nauczania...
Zwrócił się do Markowskiej, ciągle o podyum opartej.
— Słuchaj... może ty z panią rolę przejdziesz, jako kobiety, łatwiej się porozumiecie.
Nic nie zdoła opisać podrażnienia dumy, jaką uczuła w tej chwili Tuśka.
Ta kobieta, u jej stóp stojąca, wydała się jej czemś tak od niej dalekiem i tak nędznem w porównaniu z nią samą, iż ta pycha zaczęła ją dławić i doprowadzać do wściekłości.
— Owszem! — odparła Sznapsia — ja... najchętniej. Mam dużo czasu, jestem gotowa... A kiedy?
Porzycki dalej się rozporządzał.
— Najlepiej jutro. Bądź ubrana o trzeciej. — Przyjadę po ciebie fiakrem i przywiozę do nas, na Skibówki.
— Doskonale.
— Tylko się nie spóźnij po swojemu.
Roześmieli się wesoło. Przypomnieli sobie niejednę scenę z powodu tego wiecznego spóźniania się Sznapsi. Porzycki rozjaśnił się i z widocznem upodobaniem spojrzał