Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szniejszego faktu, który dla niej poza uświęconym związkiem przybierał rozmiar zbrodni.
I ogarnęła ją ogromna trwoga o tamtą kobietę i o to dziecko, które stały nad przepaścią. Kobieta przez możność upadku — dziecko przez stanie się córką kobiety upadłej.
Zwróciła strwożone oczy ku synowi.
— Lulu!
Szybko zbliżył się ku niej i przy jej kolanach na ziemi przysiadł.
— Co, matuś?
— Może... możebyś wyjechał?
— Ja? po co?...
— Widzisz... ja się lękam...
— O mnie?
— Nie. O — nie, o Tuśkę — o Pitę!
Zaczął się śmiać, nawet dość szczerze.
— Ale nie bój się, mateczko! — Nic im się nie stanie. Zresztą one jadą.
— Kiedy?
— W tych dniach.
Odetchnęła z uczuciem ulgi.
— Chwała Bogu!
Zerwał się z miejsca, wykręcił pirueta.
— Tak! A teraz proszę zażyć fenacetyny i położyć się na chwileczkę. Proszę mi oddać ten anonim. Włożę go w kopertę od papieru Rigollot i odeślę pani Warchlakowskiej. Trzeba oddać Cezarowi, co jest Cezara.
— Proszę cię, nie rób tego.
— Dlaczego?
— Mścić się będzie jeszcze gorzej.
Egoizmem męskim uniesiony, zawołał z lekceważeniem:
— Ja sobie drwię z tego.
— Mnie o ciebie nie chodzi, ale o panią Żebrowską.
— E! i ona drwić sobie będzie.
Porzycka, która już wstała i przy stole przygotowywała sobie proszek — zapytała nagle:
— A jej mąż?
Nastąpiła chwila milczenia.