Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wreszcie Tuśkę to milczenie, ta lodowa atmosfera zaczęła dławić nie na żarty.
Wyszła do sieni, spojrzała na drzwi Porzyckiego, i zdawało się jej, że jakaś żelazna zasłona dzieli ich mieszkania. Przede drzwiami dostrzegła nieduże kalosze damskie, i ten szczegół drobny przedstawił jej przykrość całego faktu w zupełnej nagości.
Wyszła na dziedziniec i skierowała się ku szopie. Chciała, bądź co bądź, porozmawiać z kimkolwiek. Szła do gaździny. Szła kobieta do kobiety.
W zmartwieniu kobiety zapominają o społecznej różnicy.
Garną się do siebie, jak bratki podczas wichrów jesiennych.
Krążą obok siebie, jak liście z drzew strącone, szarpane po tafli błotnistej kałuży. Mają w sobie przytulność zmęczonych duchów, które skrzydła smutku rozpiąwszy, sądzą, iż wzajemny cień będzie im litosny. Idą ku sobie słuchać głosów własnych i w nich doszukiwać się ech bólu, który szarpie w tej chwili ich serce. I w tem znajdują ulgę...
Nie jest to radość z cudzego bólu, lecz ta myśl, że się jest wreszcie zrozumianym, że taki ból już był, przeszedł i rozpłynął się w mglistości wspomnienia.
Dlatego Tuśka do gaździny idzie.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

To, co szopą nazywała, okazuje się, że jest poprostu starą, dawną chatą.
Ile lat stoi ta chałupa, Obidowska nie pamięta. Wie, że się w niej rodziła i wychowała. To wie jedno.
Gdy Tuśka staje w rogu izby, gaździna siedzi na ziemi i skrobie »grule«.
Czarno tu, powietrze stęchłe. Kury po podłodze rozwłóczą własne nieczystości. Tkwią w nich i nogi Obidowskiej, wyciągnięte ku palenisku, na którem leciuchno ogień migoce.