Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzin. Ale to nic nie szkodzi. To »ogromnie kobiece« — nie daje za wygrane. — Urąga Tatrom, urąga przyrodzie, urąga słońcu. W pawim majestacie rozsiada się na tronie, wysadzanym imitacyą drogich kamieni. Wieczysty karnawał trwa ciągle, przeciągnięty przemocą w dolinę pełną woni żywicy i słodkich błękitów, które od gór wieją jakby archanielskiem skrzydłem.
I nic nie powstrzyma ręki, która gąbkę nasyca ołowianym płynem, zmęczone miejską walką powieki. Stojące na szczytach archanioły, widzialne tylko rozmodlonym w pięknie duszom, gotowe do położenia swych dłoni przebogatych w ukojenie i spokój na źrenicach tych istot, które przypadły do stóp błękitno-sinych gór, czekają miłośnie chwil wielkich, chwil niezwykłych, które snują się nieznużone daremnem oczekiwaniem obok człowieka. W szczyt! w górę wzrok, i w górę serca pełzające wśród bruku, złożonego z chęci dobrych i pragnień nienasyconych.
Ku archaniołom nieruchomym i dziwnych ukojeń pełnym rwą się źrenice. Lecz ciąży na nich ołów Eau de lys, Eau de fée... ku ziemi je gniecie i tam ogryzków życiowych szukać każe.
O! to »ogromnie kobiece«, skrzydłami archaniołom równe, a przecież tak więzione w swych szczytnych objawach patrzenia w jasność swobodną i czystą! O! to »ogromnie kobiece« zakute w stal, wybielone sproszkowanym ryżem, powleczone węglem, rozjaśnione przymusem i nieszczerością, aż do potęgi, gaszącej świetlane punkty żyłowego piękna, o! to »ogromnie kobiece«...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Dochodzi Tuśka do swej werandy i zdaleka już dostrzega samą Pitę, siedzącą przy stole.
Dziewczynka nie rysuje. Jakaś osowiała, podparła główkę na rączce i ma bardzo znudzoną minkę. Gdy matka nadchodzi, wstaje i całuje ją grzecznie w rękę. — Tuśka w tej chwili czuje, że to przywitanie rzeczywiście jest trochę konwencyonalne i chłodne.
— To wpływ Porzyckiego! — myśli i ma ochotę